Siódmy dzień w Pradze przed czterema laty

Ów piątek był praktycznie ostatnim dniem w Pradze, bo ten prawdziwy ostatni dzień jest dla mnie zawsze zmarnowany, nigdy się nie zdobyłam i pewnie nie zdobędę na to, by wracać dopiero popołudniu czy wieczorem, a rano zostawić bagaż w hotelu i jeszcze łazić po mieście. Jestem starsza pani i nie mam na takie ekscesy siły :) Druga sprawa to reisefieber, zawsze przed podróżą spędzam sporo czasu w toalecie i w ogóle o niczym innym nie mogę myśleć. NIE CIERPIĘ PODRÓŻY!!! Uwielbiam gdzieś być, ale jechać tam z powrotem - nie. Teleportacja, to byłoby coś dla mnie.
Tak więc następnego ranka ruszałam pociągiem do Brna, skąd już miałam bilet na Polski Bus do Krakowa, ale dopiero na wieczór. Popołudnie spędziłam więc na ciągnięciu za sobą walizki po brneńskiej Starówce i nawet zrobiłam trochę zdjęć, ale tego tu nie będzie, bo to w końcu blog o Pradze :)
Jest więc piątek. Przypomniałam sobie, że mam jeszcze ważny bilet na Muzeum Żydowskie, a nie byłam w Hiszpańskiej Synagodze, więc wybrałam się na Josefov.
Po drodze spotkałam żonę Szwejka... fakt, był zatwardziałym kawalerem, ale gdyby żonę miał, to może wyglądałaby tak właśnie :)

Obiecywałam sobie, że następnym razem będę chodzić śladami Kafki... oczywiście słowa do dziś nie dotrzymałam.

Po wizycie w synagodze pokręciłam się jeszcze po mieście, obejrzałam kilka kościołów, stanęłam mimo pewnych obaw pod tym żyrandolem w kształcie korony z czeskiego rżniętego szkła, ważącym 1400 kg...

Praską komunikację miejską uwielbiam nieprzerwanie do tego pierwszego wyjazdu, ale wówczas zarejestrowałam z pewnym zdziwieniem, że tylko na niektórych przystankach tramwajowych są wyświetlacze. U nas w Krakowie już wtedy była większość przystanków w nie wyposażona.

Wróciwszy na obiad na Nusle zrobiłam jeszcze zdjęcia mojej praskiej przystani czyli náměstí Bratří Synků, ciągle zastanawiając się, czyj to plac w końcu - braci czy synków :)

A po krótkim odpoczynku pojechałam do kina. Jak wspominałam wczoraj, chodziło o kino Lucerna.
To jest oczywiście tam, gdzie wisi słynny koń Davida Černý.

W kasie kina okazało się, że filmu Jak se zbavit nevěsty, na który się wybrałam, nie grają - bo nie.
Ale był inny, też czeski.
Mój pierwszy raz w czeskim kinie :)
Mój pierwszy film obejrzany po czesku :)
I trzeba trafu, że główną rolę kobiecą grała w nim Eliška Balzerová. Nieważne, że ją znałam ze Szpitala na peryferiach, ważne co innego - że gdy rok później wybrałam się z kolei po raz pierwszy do teatru, to był jej teatr i jej monodram :)
Kino rzeczywiście przepiękne, jak sala teatralna. Tu przepraszam za zdjęcie, ale światła przed projekcją były dość przyciemnione.

A dziś, żeby uczcić:
1/ ten serial postów o majowej Pradze 2016
2/ czwartą rocznicę obejrzenia po raz pierwszy filmu czeskiego w oryginale
3/ piąty dzień mojego niedoszłego praskiego pobytu tegorocznego (a już 2 tygodnie czekam na zwrot kasy za bilety)
oraz żeby się przekonać, jakie postępy zrobiłam w nauce języka czeskiego
- WIECZOREM CZYLI JUŻ ZA CHWILĘ OBEJRZĘ "TEORIE TYGRA" PONOWNIE :)
Pamiętam doskonale, że wówczas to było tak piąte przez dziesiąte :)

No.
A po kinie poszłam na ostatni spacer - trochę turystycznie, zakończywszy go nad rzeką, a nawet na moście Karola (którego dalej nie cierpię).

No, ja bym do takiego dynksa nie wlazła :)

Pozazdrościłam też trochę tym na wieży i poubolewałam nad swoim lękiem wysokości. Gdybym nawet tam weszła, to raczej przywarłabym do ściany (i ewentualnie zabrudziła majtasy) :)
Nie no, nie jest aż tak tragicznie, od tamtej pory zdobyłam się parę razy (oczywiście w Pradze) na wysokościowe wycieczki. Ale zawsze mi się wtedy przypomina, jak pojechałam z przyjaciółką z zagranicy do Częstochowy, bo chciała zobaczyć. I tam weszłyśmy na wieżę, na górze taki balkonik ją obiegał. Przykleiłam się plecami do ściany i ani rusz!

A to już ostatnie zdjęcie, jakie zrobiłam w Pradze!

Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba!
Może w październiku znów będzie taka relacja, bo po powrocie w maju tak tęskniłam, że wydębiłam parę wolnych dni od szefa i fru. Co nie było najmądrzejszym pomysłem, bo ciągle padało :)

Fotografie z 20 maja 2016 roku

Szósty dzień w Pradze przed czterema laty


Nastał czwartek, wreszcie naprawdę piękna pogoda, mogłam założyć sukienkę z krótkim rękawem :)
Dopołudnie było klasycznie turystyczne, bowiem udałam się z wizytą do swojego dawnego szefa, który w tym czasie urzędował na Małej Stranie. Skorzystałam więc z okazji, żeby tę Małą Stranę "zaliczyć", no i oczywiście Hrad, skoro już byłam w okolicy.

Szef (były) pochwalił się, że właśnie urządzają pokój gościnny. Jednak nigdy potem się nie skusiłam o niego poprosić, zawsze wolę zapłacić niż mieć taki dług wdzięczności, z którego nie wiadomo jak wybrnąć :) A teraz już tam tego szefa nie ma, przeszedł na emeryturę.

Zostałam oprowadzona po wszystkich zakamarkach, ale co ważniejsze - tam właśnie zaczęła się moja kinowa tradycja praska :) Zapytałam bowiem o jakieś kino i szef nachwalić się nie mógł Lucerny, że takie piękne, a miła sekretarka wręczyła mi ulotkę z miesięcznym programem. Okazało się, że następnego dnia grają czeski film... Ale o tym jutro!
Dziś natomiast włóczę się jeszcze po okolicy. Na zamek nie kupowałam żadnego biletu, obejrzałam tylko to, co było dostępne bez.

Maj w Pradze to absolutnie miesiąc sesji ślubnych we wszelkich możliwych miejscach.


To taka pułapka na nieuważnych. Malutkimi literkami dodane, że cena za 10 deka :) Ktoś się skusi na takim ulicznym stoisku, naładują mu na tackę, a potem się zdziwi, że tyle zapłacił - za te pieniądze mógłby gdzie indziej zjeść normalny obiad... Ja sama kiedyś dałam się na to nabrać - na stoisku z owocami, piękne pudełeczko malin cieszące oko, cena przystępna... a potem pan waży je i oznajmia faktyczną cenę, a tobie głupio się wycofać :) No, to były najdroższe owoce, jakie jadłam :)

A tu z kolei od razu sobie ubzdurałam, że to wieża z filmu Kola :)

Skąd mogłam wiedzieć, że trzy lata później będę tu mieszkać?


Wysłałam kartki. Najciekawszych trzeba szukać w muzeach i galeriach.

W taniej jatce kupiłam jeszcze jedną książkę...

A po południu wybrałam się na Vinohrady oglądać piękne kamienice (co mi też polecił eks-szef) i oczywiście focić napisy, reklamy, szyldy, domofony.

Kosmopolitycznie :)

Budki telefoniczne... jeszcze bywają, ale coraz ich mniej. Dopiero w zeszłym roku wpadłam na to, że trzeba je uwieczniać :)


Fotografie z 19 maja 2016 roku

Piąty dzień w Pradze przed czterema laty


Środa. Tym razem nie pada i nawet nie grozi żadnym deszczem.
Z rana spacerowałam po Letnie i okolicach.

Zaczęłam od policyjnych syren i samochodów z przyciemnionymi szybami przed Ambasadą Maroka. Z krótkiej rozmowy z mieszkanką domu naprzeciwko wynikło, że ponoć odjeżdżał stamtąd właśnie król Maroka :) Potem już było spokojniej.

Choć... gdy ujrzałam nagle głowę Stalina, deczko się zdziwiłam.
Ale wkrótce zagadka się wyjaśniła.

Takie sielskie widoki, jak pana o wyraźnie orientalnych rysach, ćwiczącego tai chi w leteńskim parku, mogły mnie tylko dobrze nastroić (oczywiście, gdybym tego potrzebowała, ale ten przypadek nie zachodził, ponieważ byłam już kompletnie zakochana w Pradze). A to dlatego, że mam ogromną słabość do dalekowschodnich klimatów :)

To był dzień wspaniałych widoków i panoram.
Zresztą w kadrze nie muszą się pojawiać zabytki i wybitne budowle. Wystarczą mi zwykłe kamienice czynszowe, uwielbiam je podglądać - zwłaszcza z góry.

Podobnie jak uwielbiam uwieczniać czeskie napisy, ale o tym już wspominałam, prawda?

Dziś już nie pamiętam, czy do Muzeum Techniki trafiłam wówczas przypadkiem, czy też miałam go w planie. Na pewno przypadkiem było, że trafiłam na Światowy Dzień Muzeów i znaczną obniżkę ceny biletów :)

Muzeum jest wspaniałe i rekomenduję wizytę w nim wszystkim, nie tylko zainteresowanym kwestiami technicznymi.
Tak się wtedy zastanawiałam, skąd ja znam takie trójkołowe wozidło... a przecież jeździł nim główny bohater filmu "Kelner, płacić".

Jak zwykle po drodze fotografowałam byle co :)

Byłam pierwszy raz na poczcie - za każdym razem jestem, bo ja jeszcze z tej generacji, co wysyła kartki z podróży, więc chodzę po znaczki. Wtedy miałam zapisane w notesie słówko znamky :)

Przestudiowałam zawartość pudełek z książkami po 5 koron, wystawionych przed antykwariatem...
... ale kupiłam gdzie indziej, w taniej książce, coś z klasyki. Plus kolejne DVD, tyle że w znacznie niższej cenie niż ta z okładki, bo za 39 koron.

A po południu wybrałam się gdzie? Znów na Wyszehrad! Tym razem z naładowanym akumulatorem.
No, mogłam się do woli ponapawać ulubionymi widokami z góry. W bonusie ten Nuselski most, który mnie tak fascynuje.

Jeden z takich widoków z Wyszehradu w kierunku miasta służy mi od tamtej pory za tło na FB :)
Teraz, gdy te zdjęcia przeglądam, postanawiam wyprodukować osobny post z nimi, kiedyś.

Wówczas natomiast myślałam sobie, że wróciwszy do domu będę te zdjęcia studiować, lokalizować widoczne na ich budynki, szukać informacji... Ej, naiwna, naiwna. Na to nigdy nie ma czasu. Nawet teraz, gdy w teorii powinnam być w Pradze, a jestem tu - mogłabym przecież odłożyć wszystko na bok i wreszcie zrobić to, co sobie obiecywałam przed czterema laty...

No nic, nie lamentujmy, przejdźmy przez wyszehradskie wzgórze na drugą stronę. Bazylika i tak już jest zamknięta.

Ten widok z drugiej strony, na Podolí, kocham jeszcze bardziej.
Widzę tu - na początek - trzy miejsca, które mnie schwyciły za serce.
To najbliższe (o którym niewątpliwie napiszę osobno) to podolska porodówka. Oczywiście wtedy, przyglądając się z góry, nie miałam pojęcia, co to za budynek.

Drugie miejsce to wyspa.
My w Krakowie na Wiśle nie mamy żadnej wyspy (choć przed wiekami jedna była), może dlatego tak mnie te praskie wyspy na Wełtawie pociągają.

No a trzecie miejsce to ten majestatyczny budynek, o którym często się mawia, że cudzoziemcy biorą go za parlament. Ja również nie miałam pojęcia, co to jest.

Podenerwowałam się trochę na niefrasobliwych młodych ludzi, którzy wysiadują na murkach, ryzykując upadek (niestety, mam lęk wysokości)...

... po czym zlazłam z góry i poszłam na to Podolí, spojrzeć z bliska na wyspę, póki się jeszcze nie ściemniło :)


No ale już zapada zmierzch, trzeba wracać do miasta. Dość wrażeń na dziś ;) Ja do domu, inni do pracy.

Czekając na tramwaj oglądałam wystawę antykwariatu. Czy mogłam wówczas przypuszczać, że jedną z tych książek wkrótce będę miała na własność (i to o wiele taniej)?

Fotografie z 18 maja 2016 roku

Štencův dům jeszcze raz (na You Tube)

  Pisałam swego czasu o tej kamienicy , a dziś trafiłam na film o niej na profilu Adama Gebriana, który dość często przeglądam. Pan Gebrian ...