Na wygnaniu za Wełtawą wśród wioślarzy :)


Naszło mnie na wspominki.
Pisałam kiedyś o mieszkaniu u dominikanów. Dziś kolej na dość nietypowe miejsce.
Był 1 października 2016 roku, sobota. Właśnie przyjechałam po raz drugi do Pragi - wcześniej byłam w maju, zdążyłam się zakochać i stwierdzić, że nie wytrzymam do następnego roku. Wyżebrałam w pracy cztery wolne dni i zrobiłam rezerwację na Nuslach, w tym samym miejscu, co poprzednio. Był to taki ni to hotel ni to nie-wiem-co, takie ubytování, kamienica, a w niej pokoje z własnymi łazienkami i kącikiem kuchennym w każdym, co mnie skłoniło do rezerwacji za pierwszym razem, bo chciałam robić sobie śniadania i kolacje na miejscu. Recepcja była w stanie szczątkowym, na parę godzin dziennie przychodził starszy pan, który nie mówił w żadnym obcym języku, za to był bardzo miły i do dziś wspominam, jak mi pomagał szukać na mapie dzielnicy Ořechovka, o której się wtedy dowiedziałam i chciałam tam pojechać. Za czysto nie było, ręczniki wyglądały jakby je wyciągnięto z zasobów (używanych) z lat 60-tych... ale było tanio, dojazd świetny (parę minut od Náměstí Bratří Synků), Nusle pokochałam i myślałam, że będę tam już zawsze się zatrzymywać. Tymczasem zmienił się właściciel i ten nowy zdecydował, że przeznaczy obiekt na długoterminowy wynajem, wobec czego już Ramasunu nie ma w ewidencji Booking.
No ale wtedy, w październiku 2016 jeszcze był. Przyjeżdżam więc, ląduję umęczona po podróży około 14.00 przed kamienicą, zamknięte. Po 10 minutach nadjeżdża starszy pan, gramoli się z auta, a na moje:
- Dobrý den!
zaczyna coś mamrotać, że nie taki dobry. Już wyraziłam współczucie, że pewnie chory, gdy:
- Nie ma pokoju!
To są takie sytuacje, kiedy człowiek najpierw nie wierzy własnym oczom/uszom, potem nie wie, czy się śmiać, czy płakać :)
No, w każdym razie pan wyjaśnił, że Booking mu zrobił cztery rezerwacje na dwa wolne pokoje i szlus. Zaczęło się moje wysiadywanie w korytarzu, a jego wydzwanianie za nimi. Booking oczywiście twierdził, że pan nie ogarnia, a pan, że Booking jest winien. Trwały poszukiwania lokalu zastępczego dla mnie, który nie odbiegałby znacznie ceną.
Trwało to wszystko chyba 3 godziny, ja siedziałam twardo, aż wreszcie zadzwonili, że mają dla mnie pokój gdzieś na końcu świata, że rozmawiali i jest uzgodnione, mam jechać, podali adres.
Uff, odetchnęłam, bo już rozważałam perspektywę noclegu pod mostem (czy aby Karola?).

Ruszyłam w kolejną podróż. Nie było to proste, bo gdy wysiadłam z siedemnastki na przystanku Trojská, okazało się, że nikt nie umie mi wskazać drogi. A już się prawie ściemniało! Nic dziwnego, to nie był hotel, źle pytałam. W końcu się udało odnaleźć... co?
Vodácký areál!
To był ośrodek sportów wodnych z częścią hotelową!
Odnalazłam właściwego młodzieńca zarządzającego, szczęśliwa, że już jestem na miejscu i wreszcie się napiję herbaty... gdy ten zdziwiony powiedział:
- Ale nikt do mnie nie dzwonił.
No, tu już naprawdę myślałam, że zemdleję.
Jednak był wolny pokój :)
A nawet zapłaciłam mniej niż w Ramasunie.
Tyle że byłam faktycznie na końcu świata.
To teraz po kolei.
Miejsce nazywa się Areál vodních sportů Praha Troja - Loděnice Univerzity Karlovy v Praze. Położone "za drugą Wełtawą".
Adres: ul. Vodácká 8, Praha 7.
Mapki:
Tam u góry po prawej jest widoczny przystanek tramwajowy/autobusowy. Nie jest to daleko, ale droga prowadzi wśród jakichś wertepów i przyznam, że powroty po ciemku były... takie sobie.

W ogóle nie wspominam tego wyjazdu najlepiej, bo nie dość, że krótki dzień (cóż, sama chciałam jechać w październiku, nigdy więcej) to jeszcze ciągle padało. Nie użyłam sobie :)
W dodatku miałam wszystko przygotowane w odniesieniu do Nusli, a tu wypadło wyruszać i wracać w nieznane rejony.

Tu trzeba wyjaśnić, że nie mam (i nie planuję mieć) komórki/smartfona, więc nie mogę sobie poszukać tak ad hoc adresu, będąc na mieście. Do wyjazdów się przygotowuję kserując sobie w powiększeniu (starość nie radość) mapy w tych fragmentach, które planuję odwiedzić. Północ Pragi w ogóle nie leżała w moich zainteresowaniach na tamten pobyt. Ba! Nawet nie obeszłam okolicy, nie zorientowałam się, że w pobliżu jest coś ciekawego, co nazywa się Koń trojański (do tej pory nie widziałam). Cóż, rano się wybywało do miasta, dzień szybko się kończył i jakoś nie starczyło czasu i pogody na spacer wzdłuż rzeki.

No, ale gdyby ktoś chciał zamieszkać nad wodą, z możliwością uprawiania sportów, zaparkowania auta, z dala od zgiełku miasta - to proszę bardzo. A jeszcze blisko ZOO (dla rodziny z dziećmi jak znalazł) i ogród botaniczny!
Tutaj jest strona z cennikiem. Wygląda na to, że poszło w górę nieco od tamtej pory - 550 koron za noc. Można też skorzystać z części hostelowej ze wspólnymi łazienkami, wtedy tylko 250 koron.
Odszukałam, ile zapłaciłam wtedy: 2150 koron za 5 nocy czyli po 430 koron za noc, no - dziś za te pieniądze nic się nie znajdzie :)

Jak to wygląda?
Można się tam dostać komunikacją miejską na dwa sposoby. Pierwszy to tramwaj nr 17.
Drugi sposób to dojazd na przykład metrem do stacji Nádraží Holešovice (linia C), a stamtąd odjeżdżają autobusy do ZOO właśnie, nr 112. Co kilka minut!
To jest jeden przystanek.



To jest droga na przystanek.

Potem odkryłam skrót, a przy tym dowiedziałam się, że tak też może wyglądać "leżący policjant":

A tu już zza zakrętu wygląda nasz budynek:
To sala gimnastyczna, a z zewnątrz ścianka wspinaczkowa. Okna na górze należą chyba do części hostelowej.
Ten ukośny dach to jest część hotelowa na górze, tam właśnie mieszkałam, z widokiem na Wełtawę.
Na dole jest restauracja i pomieszczenia ośrodka sportowego.

Pokój jest skromny, stosownie do ceny :)
Przed wejściem do pokoju jest sporych rozmiarów hall z kanapami i fotelami.
Gość dostaje klucz zarówno do pokoju, jak i do drzwi zewnętrznych.
Oto widok z mojego okna pierwszego poranka. Prawie prawie człowiek by myślał, że koniec złego i zaczyna się wspaniały praski pobyt... ale słońce wyszło tylko na chwilę, narobić apetytu :)
Tam za wodą jest park Stromovka.

No ale czas najwyższy na śniadanko. Tu jest haczyk. Mianowicie jest kuchnia do dyspozycji gości, ale nie w tej części hotelowej, ale sportowej. Trzeba wyjść na zewnątrz i wejść do budynku obok. Następnie przejść między kajakami, obuwiem, schnącymi kombinezonami etc. :)
Kuchnia jest w pełni wyposażona i nieraz tam spotykałam rosyjską rodzinkę sportowców z małym dzieckiem, gotującą obiad czy kolację.
Ale jest feler - pan mnie uprzedził, że ten budynek jest zamykany między 18.00 a 19.00. No, przynajmniej w październiku, w sezonie pewnie o wiele później. Jestem uzależniona od herbaty (a czajnik podróżny kupiłam sobie dopiero na następny wyjazd, nauczona tym przykrym doświadczeniem; w Ramasunie był na stanie), więc musiałam pilnować godziny powrotu, żeby jeszcze zdążyć zjeść kolację i zabrać dodatkowy kubek herbaty na górę. Nieraz osłaniając go ręką przed deszczem :)

Podsumowując: miejsce może być dobre, gdy szuka się spokoju i pewnego oddalenia od centrum. Podstawa - zabrać ze sobą czajnik :) Z drugiej strony, w sezonie, przy dobrej pogodzie, może tam być niezły harmider.
Minusy: ten kawałek drogi od przystanku (dobre 10 minut), trzeba też nosić z miasta zakupy (przed kuchnią jest jedynie automat z napitkami). Tramwaj jeździ co 15 minut, więc też nie za często. Czy bym tam kiedyś wróciła? Tylko w wypadku, gdybym chciała skupić się na zwiedzaniu północnej Pragi, żeby mieć bliżej.

No to na koniec tych wspomnień wyjdźmy jeszcze raz przed budynek i spójrzmy przed siebie. Z jednej strony Trojski most:
Z drugiej młodzieniaszkowie udający się na trening:
A przed nami śmiałek niezważający na špatné počasí :)


Zajrzałam jeszcze z ciekawości do książki traktującej o sławnych budowlach w tej dzielnicy:
I ku swemu zdziwieniu znalazłam w niej opis tego miejsca!
Dowiedziałam się, że jest to jedno z najbardziej znanych praskich miejsc dla uprawiania sportu i rekreacji, że w kanale wodnym (z trybunami) odbywają się międzynarodowe konkursy, że najpierw powstał tu budynek w 1988 roku, ale tylko częściowo, nie cały projekt został zrealizowany, a gdy w 2002 roku przyszła powódź i wyrządziła wielkie straty, zdecydowano o nowej budowie, z dodatkiem sali gimnastycznej i części hotelowej. Tam, gdzie jest skład łodzi, znajdują się również warsztaty naprawcze, sauna, szatnie i biura.

Fotografie z dni 2-5 października 2016 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Grób rodziny Hrdlička na Cmentarzu Olszańskim

To jeden z najbardziej znanych i największych pomników na cmentarzu Olszańskim ( Olšanské hřbitovy ). Alois Hrdlička był prawnikiem i sędzią...