Porodówka u Apolinarego


Jeszcze nie pisałam o porodówce, którą oglądałam w zeszłym roku, a już kolejna się napatoczyła :)
Całe dopołudnie spacerowałyśmy z Věrą po Folimance i okolicach, a na sam koniec doszłyśmy ulicą Ke Karlovu do szpitala położniczego. W tych okolicach jest cały kompleks budynków szpitalnych.
Na mapkach zaznaczyłam miejsce na czerwono.
Naprawdę nie wiem, dlaczego mi szpital wyświetla po niemiecku!

Gdyby znalazł się ktoś, kto śledzi mój blog i to uważnie (ha ha), skojarzy, że już byłam w tej okolicy, mianowicie zwiedzając Muzeum Policji - tutaj link.
Ponieważ szłyśmy właśnie z tamtej strony, oto widoki z ulicy Ke Karlovu.






Ale adres szpitala to ul. Apolinářská, wywodząca swe miano od kościoła św. Apolinarego. Ulica jest krótka, nieco ponad pół kilometra sobie mierzy, ale za to stroma - między dołem a górą jest 36 metrów różnicy!

Miałam już rok temu podejście od drugiej strony, ale też nie udało się zrobić zdjęcia całości, trzeba chyba przyjść po południu. Tymczasem więc dwa spojrzenia w górę przed wejściem na detale architektoniczne i hop do środka.


A, jeszcze tablica, z której dowiadujemy się, kto szpital zaprojektował.
Szpital jest zabytkiem kultury, a jednocześnie najstarszym położniczym obiektem szpitalnym w Czechach i jednym z najdłużej działających bez przerwy w świecie. Nazywa się Zemská porodnice u Apolináře, a powstał w latach 1865-1875.
Plany nakreślił Josef Hlávka, zacna postać w czeskich dziejach, bo był nie tylko architektem, budowniczym, przedsiębiorcą, ale i mecenasem, założycielem Czeskiej Akademii Nauk, a cały swój majątek przeznaczył dla fundacji, mającej wspierać rozmaite projekty. Dbał o los studentów w Pradze, z jego inicjatywy powstał akademik - Hlávkova kolej - też tam byłam w sierpniu, dopytując się o możliwość zamieszkania na dwa tygodnie w przyszłym roku. Co ciekawe, ta jego fundacja była tak znakomicie skonstruowana prawnie, że przetrwała i nazizm i komunizm i działa w dalszym ciągu, będąc najstarszą fundacją działającą nieprzerwanie w Czechach.

Zajrzałyśmy do środka. Na portierni urzędowała miła pani, z którą ucięłyśmy sobie pogawędkę dla obłaskawienia :)
Widać, że nie tylko z zewnątrz budynek został zaprojektowany w neogotyckim stylu, tak bardzo kojarzącym się z angielskimi koledżami. Czekał nas również polski akcent. Zajrzałyśmy do korytarzy, a potem wyszłyśmy na dziedziniec.




Zaraz przy drzwiach do atrium stoi pomnik - popiersie Ignaza Semmelweisa. Oczywiście nic mi to nazwisko nie mówiło, teraz dopiero czytam i dowiaduję się, że to bardzo interesująca postać była - węgierski lekarz z XIX wieku, który jako pierwszy walczył z gorączką połogową wykrywszy, że dochodzi do niej przez zakażenie (lekarze i studenci biorący udział w sekcjach zwłok nie myli rąk i przechodzili do odbierania porodów). Postulował więc odkażanie rąk, co środowisko medyczne przez długi czas bojkotowało. Warto o tym poczytać - jest hasło na polskiej Wikipedii.
I w ten właśnie sposób - walką z gorączką połogową - Semmelweis wpisał się do dziejów szpitala położniczego św. Apolinarego w Pradze. Albowiem architekt Josef Hlávka bardzo starannie przygotował się do pracy nad projektem szpitala, przestudiował plany wielu szpitali zagranicznych, przeczytał podręczniki położnictwa i wymyślił, że budynek będzie złożony z sześciu pawilonów, połączonych ze sobą korytarzami, ale dających możliwość odizolowania w przypadku epidemii.
Nieotynkowana czerwona cegła też miała uzasadnienie medyczne, uważano bowiem, że jest bezpieczniejsza z punktu widzenia przenoszenia infekcji.
Tak więc Hlávka zrobił wszystko, by jak najbardziej ograniczyć grasującą w owych czasach gorączkę połogową (po czesku: horečka omladnic), zbierającą śmiertelne żniwo wśród położnic.





Budowa szpitala przeciągnęła się znacznie ze względu na wojnę austriacko-pruską i jej konsekwencje (początkowo myślano, że w 4 lata wszystko będzie gotowe). To podrożyło też koszty do ogromnej sumy 946 tysięcy złotych. W międzyczasie architekt uległ paraliżowi (prawdopodobnie na skutek przepracowania), znalazł się na wózku inwalidzkim i przeniósł do swego zamku poza Pragą. Dyrygował jednak dalej pracami przez zaufanego budowniczego.
Szpital otwarto w 1875 roku, a 28 kwietnia tego roku miejscowa gazeta donosiła, że urodziła się tam pierwsza dziewczynka. Dziś w tym miejscu na świat przychodzi corocznie około 4,5 tysiąca dzieci.




Wróciłyśmy do pani portierki dopytać o kaplicę. Bowiem najciekawszą architektonicznie częścią szpitala jest kaplica św. Krzyża (kaple svatého Kříže) na I piętrze. Kaplica w sezonie wakacyjnym nie funkcjonuje, więc nie udało się tam zajrzeć. Obiecuję sobie, że w maju przyszłego roku wpadnę na chwilę, tym bardziej, że w środku znajduje się pomnik architekta.
No ale wspięłyśmy się na to I piętro piękną klatką schodową i zostałyśmy nagrodzone pięknym obrazkiem korytarza z panami - kandydatami na świeżych tatusiów :)
No, raczej się nie miało poczucia przebywania w szpitalu!










Z ciekawostek warto jeszcze dodać, że zaraz po otwarciu szpital posiadał specjalny oddział dla tajnych porodów :) Korzystały z niego damy ze śmietanki towarzyskiej, którym przytrafiła się niechciana ciąża. Wysiadały z karety dokładnie zawoalowane prosto przed niepozornymi bocznymi drzwiami, gdzie już na nie czekano i prowadzono do specjalnego pokoju. Ile szlacheckich i mieszczańskich córek urodziło dzieci w tej najnowocześniejszej wówczas porodówce Europy nikt nie wie. Personel profesjonalnie milczał. O nazwisko też nie pytano.
Wspomnę też o tym, że szpital zapewniał nie tylko dyskrecję bogatym, ale i opiekę ubogim matkom, często samotnym.
Co działo się z dziećmi? Wystarczyło je podrzucić pod drzwi. Szpital wyszukiwał dla nich mamki czy rodziny, które za pieniądze podejmowały się opieki nad podrzutkiem. Często w odległych gminach. Te odchowane już dzieci szły jednak w dalsze życie z nielekkim piętnem podrzutka...

Wspomniałam o czerwonej cegle, z której zbudowano szpital. Cóż, dziś już ta na zewnątrz nie jest czerwona, przez 144 lata istnienia szpitala nabrała brązowej barwy... ale przez długie lata nazywano to miejsce Czerwonym Domem (Červený dům) albo wręcz Cegielnią (Cihelna). Nie było to jedyne przezwisko. Dům vzdechů czyli dom westchnień - tak też o szpitalu mawiano, ze względu na wspomniane wyżej niezbyt radosne losy samotnych matek czy porzucanych dzieci.




Linki:
- info na Wikipedii o szpitalu
- tamże o jego budowniczym
- strona szpitala, ale ta turyście raczej nie będzie potrzebna :) chyba że turysta przeczyta sobie artykulik o historii tego miejsca
- o kaplicy, do której się nie dostałyśmy
- nieco o współczesności szpitala na stronie radia
- artykuł z dziennika Metro
- o tajnych drzwiczkach :)


Na koniec o domu podrzutków, który funkcjonował wcześniej przy tej samej ulicy. Nie wiem, który to był dom i czy wobec tego jeszcze istnieje...

Zdjęcia z dnia 9 sierpnia 2019 roku. A poniżej fota z ulicy Apolinářskiej z sierpnia 2018 roku, ilustrująca choć częściowo jej stromość. 



 

W programie Z metropole z dnia 22 stycznia 2022 roku jest materiał o porodówkach praskich (klik).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Majowa Praga 2023

Okropne to jest, żeby tak kompletnie nie mieć czasu na tego bloga. Zbliża się kolejny majowy wyjazd, a ja nawet nic nie napisałam o tym z ze...