Rotunda św. Marcina na Wyszehradzie


Dzisiaj trochę nietypowo, bo o miejscu powszechnie znanym.
Wyszehrad.
Trafia tam chyba każdy zwiedzający Pragę, choćby przyjechał tylko na weekend.
Ale do napisania o rotundzie zmotywowało mnie znalezienie dwóch legend :)
Tradycyjnie zaczynam od mapek.
Najpierw bardziej z daleka/wysoka.
I satelitarna, z bliska.

Nie wiem, ile jest wejść na wyszehradzkie wzgórze, bo ja zawsze przychodzę z tej samej strony - mieszkając na Nuslach :)
Czyli od ulicy Jaromirovej, Lumirovą, robię kółko i wkraczam bramą Leopoldową. To widać z prawej strony mapki.
Ale raz zdarzyło mi się schodzić na dół w nocy, po spektaklu, i wówczas podążyłam za ludźmi i znalazłam się na Rašínovo nábřeží . Schodziło się świetnie, ale wspinać się po tych wszystkich schodach w górę naprawdę bym nie chciała :)
Przychodząc od Nusli rotundę widzimy po prawej stronie ulicy V Pevnosti, już na wzgórzu oczywiście.
Piękny to widok na starą romańską architekturę.
W istocie to jedna z trzech romańskich rotund zachowanych w Pradze, ale jest NAJSTARSZA.
Po czesku nazywa się rotunda svatého Martina. Widziałam również rotundę św. Longina i o niej też kiedyś opowiem, natomiast nie przypominam sobie, bym trafiła na rotundę Znalezienia Św. Krzyża, może poszukam jej w maju?



W tym miejscu niegdyś znajdowało się podgrodzie i rotunda jest jedyną po nim pamiątką. Została wybudowana za króla Wratysława II, który panował w latach 1061-1092. Była kościołem parafialnym, z czego wniosek, że wokół roztaczał się cmentarz.
Wikipedia podaje, że pierwsza wzmianka pisemna o rotundzie pochodzi dopiero z 1396 roku.
Budowla miała szczęście, bo gdy po zwycięstwie husytów w 1420 roku burzono wszystkie przybytki kościelne na Wyszehradzie, tylko ona i kościół św. Piotra i Pawła uniknęły rozbiórki.
Z kolei w 1650 roku Ferdynand III postanowił zrobić z Wyszehradu cytadelę i wówczas wysiedlono ze wzgórza wszystkich mieszkańców. Od tej pory rotunda służyła jako skład prochu.
Złego losu uniknęła po raz kolejny w 1841 roku, kiedy miała ustąpić miejsca budowanej właśnie szosie z Nowego Miasta na Pankrac. Wielkie zasługi dla jej uratowania położył hrabia Karel Chotek. Musiała jednak częściowo być przebudowana - zamurowano poprzednie wejście wychodzące bezpośrednio na szosę, a wybito nowe.
Wówczas była przez pewien czas zamieszkana przez biedotę - w apsydzie znajdowała się kuchnia z kominem. Trochę mi to przypomina kościół św. Jadwigi na Stradomiu w Krakowie, również zeświecczony i zamieniony na mieszkania.
W 1845 roku rotundę wykupiła z rąk wojska wyszehradzka kapituła i w latach 1878-1880 odnowiła ją wedle projektu architekta Antonina Bauma.
Od strony południowej powstał neoromański portal, z motywami zaczerpniętymi z Kodeksu Wyszehradzkiego. Ponoć tą samą inspiracją byli natchnieni malarze, którzy wewnątrz wykonali fresk z Chrystusem, no ale tego nie dane mi było zobaczyć :)

Za to na zdjęciu poniżej można zobaczyć z lewej strony rotundy pierwotne, zamurowane wejście. Budynek zwieńczony jest latarnią z romańskimi podwójnymi oknami, tzw. biforiami.






W internecie znalazłam legendę o szkieletach/kościotrupach, które spotykają się koło rotundy św. Marcina.
Może się zdarzyć, że w nocy dostrzeżemy zimny ogień pełgający koło świątyni. Wówczas jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest szybka ucieczka, bo to, co za chwilę będzie się dziać, nie jest przeznaczone dla oczu śmiertelnika.
Otóż kości pogrzebane w ziemi ożywają. Z pierwszym uderzeniem oznajmiającym północ ziemia się rozstępuje i kości wyfruwają na wierzch. Gdy spadną z powrotem na ziemię, zaczynają złowieszczo chrzęścić. To jedna kość szuka drugiej, tak aby w sumie utworzyły ludzki szkielet. Na końcu umocowana zostaje czaszka i wówczas zaczyna się niesamowity taniec szkieletów, które pląsają i radują się. Jednak rano ich pląsy zostają przerwane. Z pierwszymi promieniami słońca szkielety znów się rozpadają na pojedyncze kości, a ziemia przyjmuje je pod swoją opiekę.
Tyle legenda o szkieletach. Czy wzgórze jest na noc zamykane, to nie wiem, ale osobiście sprawdzać nie będę.

Nad wejściem do rotundy widnieje napis SANCTE MARTINE ORA PRO NOBIS, tyle że nie zmieścił się w całości :)



Natomiast chętnie bym obejrzała rotundę w środku. Sfotografowałam informację o nabożeństwach i myślę, że wybiorę się tam w któryś poniedziałek, środę czy piątek przed 18.00. Niedzielne spotkanie przy kawie o 10.00 chyba sobie daruję :)

A teraz druga legenda.
Tę z kolei wygrzebałam w książce przywiezionej z Pragi w maju 2017 (60 koron w antykwariacie Spálená 53).
Jak mówi tytuł, jest to rzecz o rozmaitych praskich straszydłach. Historie napisane przez rozmaitych autorów zaczerpnięto zarówno z czeskiej klasyki jak i ze współczesnych autorów (publikacja z roku 1990).
Jest tu rozdział, który napisał Václav Čtvrtek. Znamy go i u nas, bo to autor Rumcajsa i Żwirka i Muchomorka :)

O FRANCUSKIM MAJORZE I ŻOŁNIERZU LIMONKU
W czterdziestym pierwszym roku, gdy Francuzi wkroczyli do miasta, na Wyszehradzie postawiono wartę. Budka wartownicza miała cztery okienka. W niej pełnił służbę wartownik z ostro nabitą bronią i rozglądał się uważnie na wszystkie cztery strony.
Pewnego ranka kapral przyprowadził nowego wojaka, a tu okazało się, że wartownik z nocy został zamordowany.
- Ten, co to zrobił, będzie miał do czynienia z cesarzem panem - powiedział kapral i kazał zatrąbić nad martwym wartownikiem.
Zanim go jednak stamtąd odnieśli, przybiegła dzieweczka od gisera z Podskala. Taki płacz a lament nad ciałem podniosła, jakiego nikt nie słyszał.
- Cóż tak hałasujesz, Marinko? - spytał kapral.
A ona:
- Jak mam nie hałasować, skoro ten żołnierz był moim umiłowanym!
Na przyszłą noc kapral postawił na warcie trzech żołnierzy, żeby sobie poradzili z tym, z czym jeden nie dał rady. Wojacy nabili broń ołowianą kulą i przechadzali się po Wyszehradzie. Zapadł zmrok, wzeszedł księżyc, ale nic się nie działo. Dopiero gdy zegary na praskich wieżach wybiły północ, zaczęło się. Z bramy wyszedł oficer.
- Idzie do nas na kontrolę - rzekli sobie żołnierze i szybko zawołali:
- Halt!
Ale oficer zbliża się, a nic nie mówi.
No to żołnierze, że będą strzelać!
Oficer nic. A coraz bliżej.
Aż tu jeden z wojaków krzyknie:
- Alarm! To jest Francuz!
A wielki wówczas w Pradze panował strach przed Francuzami. Więc karabinami wymierzyli w twarz oficera i palba. Dymi się, kurzy. Gdy dym się rozwiał, ujrzeli oficera stojącego przed nimi. Na dłoni trzymał trzy ołowiane kule, które ten francuski major schwycił. A karabiny puste. Major podkręcił wąsika, cisnął kulami w wartowników i już było po nich. Zaś major wyciągnął tabakierkę, dał niucha, kichnął i tyle go widzieli.
Rano przyszedł kapral i cóż widzi! A tymczasem znów przybiegła Marinka z Podskala. I znów lament i płacz.
- Co znowu, Marinko?
A Marinka, że wszyscy trzej wojacy to byli jej umiłowani.
Kapral zamyślił się, a potem mówi do zmiany, którą ze sobą przyprowadził:
- Na następną nocną wartę postawimy tu armatę. Kanonierem będzie żołnierz Limonek z tych koszar na Pohorzelcu. Tego to już na pewno Marinka nie zdołała pokochać.
No i proszę, w nocy stoi na wyszehradzkiej warcie naładowana armata, a żołnierz Limonek trzyma zapalony lont. Wszędzie cicho i ciemno, nawet źdźbło trawki nie drgnie. Aż tu nagle w tych ciemnościach coś zaszeleściło. Limonek, tak jak to miał przykazane, nacelował armatę i krzyknął:
- Halt! Bo ci dam szus!
A tu z ciemności wychodzi Marinka.
- No coś ty, Limonku, nie bądź taki. - rzecze.
A Limonek mówi ze smutkiem:
- Mam strzelać do wszystkiego, co się rusza.
A pomalutku przytyka zapalony lont do lufy.
Ale Marinka jak nie wykrzyknie:
- Nie wystrzelisz, masz zaszpuntowane!
Limonek chciał zobaczyć, Marinka podbiegła i wyrwała mu lont. Pobiegła z nim prosto do gąszczu. Limonek za nią, bo co by powiedział, że gdzie niby lont zapodział? A tymczasem armata została sama, a gwiazdy toczyły się po niebie.
Zegary na praskich wieżach wybijały dwunastą. Z ostatnim uderzeniem koło armaty pojawił się francuski major. Sprawdził, czy jest nabita. Usłyszał to Limonek i wyskoczył zza krzaków.
- Halt!
Major się tylko wykrzywił i zawołał:
- Melduj się!
Limonek z krzaków:
- Tutaj żołnierz Limonek, a salutować nie będę.
- Mam rozkaz nawet po śmierci mordować nieprzyjaciół - gorszym głosem rzecze major.
Limonek wykrzyknął:
- Precz mi od armaty!
A major armatą celuje w Limonka.
Limonek wdeptał lont w ziemię.
- Nie wystrzelisz, nie masz lonta.
A tu major dmuchnął na wskazujący palec - a na palcu pojawił się ogieniek. Major z ogieńkiem do lufy. No, tu już nawet największy rusznikarz nie pomoże.
Limonek krzyknął:
- Spójrz chociaż, do kogo strzelasz!
Koło Limonka ukazała się Marinka z Podskala, ubrana tak, jak się stroją dziewczyny dla miłowania.
- Olala, wykrzyknął major, zasalutował tak wielkiej piękności i stoczył armatę w dół po zboczu. Zażył z tabakierki, kichnął i już go nie było.
Gdy nadbiegł zaalarmowany kapral, Limonek mu zameldował:
- Marinka mnie pokochała, a major ogłosił suprawitację na wieczność.



Nie pytajcie, co to jest suprawitacja, bo nie mam zielonego pojęcia :)
Legenda bezpośredniego związku z rotundą nie ma, ale przecież ten post wartowników mógł się znajdować blisko niej, prawda?
I tego się będę trzymać!
Zwłaszcza, że znalazłam też informację o duchu francuskiego majora, pojawiającym się koło Bramy Leopolda - czyli prawie obok!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Majowa Praga 2023

Okropne to jest, żeby tak kompletnie nie mieć czasu na tego bloga. Zbliża się kolejny majowy wyjazd, a ja nawet nic nie napisałam o tym z ze...