Moje praskie zbiory na koniec lutego 2018

I byłoby dobrze, gdyby status quo udało się utrzymać na przykład do końca maja :)
Gdy w okolicach Nowego Roku podliczyłam wydatki na książki z Pragi (w krótkim okresie czterech miesięcy) wyszła mi horrendalna suma i postanowiłam przystopować.
Wytrzymałam miesiąc :)
W lutym znów kolejne zakupy... właśnie przyszła partia i znów sobie mówię - dobra, w marcu nic.
Zobaczymy.
Bo prawdą jest, że uzależniłam się od prawie codziennego zaglądania na stronę Ulubionego Antykwariatu, oczywiście do działu PRAGENSIE.
Wszystko tam przebiega szybko i bezboleśnie. Wybieram, klikam, mailem przychodzi spis wybranych tytułów, a potem zapytanie, jak chcę płacić. Teraz już tylko formalne, bo znamy się dobrze :)
Przy pierwszym zakupie pan zaproponował płatność PayPalem, nie wiedziałam, czym to się je, ale założyłam sobie konto i śmiga. W kilka minut płatność zostaje zrealizowana i zawiadamiają mnie, że już pakują i wysyłają. A paczka dochodzi w 2 dni!
Dodać trzeba, że opłata pocztowa jest chyba najniższa ze wszystkich przeze mnie wypraktykowanych. Ostatnio płaciłam 187 koron (za 11,6 kg).

Na zdjęciu poniżej książki nowe czyli nabyte w księgarniach internetowych. To one mnie prawie zrujnowały :)
I z czasem przekonałam się, że wystarczy poczekać, a jedna czy druga pozycja pojawi się i w antykwariacie.
No, ale to trzeba mieć nerwy ze stali.
Ja widzę na stronie księgarni nowość i chcę już ją mieć!
Błąd...


A tu niżej antykwariatowe.
Ceny w Ulubionym Antykwariecie są bardziej niż przystępne.
Na przykład ta Kniha o Praze 6 w środku zdjęcia kosztowała... 44 korony czyli 7,20 zł - podczas gdy za książkę z tej samej serii kupioną w księgarni płaciłam ponad 200 koron.
Aha - dobrze jest zalajkować antykwariat na fejsbuku, bo wtedy jest dodatkowe 11% rabatu.
Bardzo często ceny książek wynoszą 29 koron czyli 5 zł!
Ponieważ zaczęłam zbierać pewne serie, rozglądam się teraz za ich uzupełnieniem. No i jak zobaczę kolejny tom, to dobieram jeszcze inne, żeby się cena transportu zwróciła :) i tak zamiast jednej robi się książek piętnaście :)

Szwejka musiałam mieć :) Wybrałam takie spore wydanie z 1983 roku, oczywiście z ilustracjami Josefa Lady (kolorowymi!).
Ma niestety feler - zapach. W sensie nie że stęchły, bo w piwnicy leżał, oba tomy są w doskonałym stanie, ba, widać, że nie czytane. Ale to pewnie kwestia papieru albo może raczej kleju, już się z tym spotkałam.

Skusiłam się na stare wydanie Babiczki, z 1939 roku, dużego formatu i z kolorowymi ilustracjami. Też 29 koron. Nadejdzie odpowiednia chwila, to przeczytam, na razie za wcześnie. Natomiast czytanie o Pradze jest prostsze. Przeczytałam do tej pory osiem z zakupionych książek, dwie to były książki dla dzieci, a pozostałe o Pradze.

A tu z kolei są książki nabyte w antykwariacie Spalena 53. Uwielbiam go w realu, spacer między ich półkami to czysta radość. Ale kupować online nic więcej nie będę. Książki były drogie, a przesyłka jeszcze droższa - 360 koron. W dodatku, jak się okazało, mogłam zapłacić tylko przelewem i ten przelew kosztował 25 zł! Zapłaciłam frycowe i dziękuję bardzo na przyszłość :)

Wracam do Ulubionego.
Trochę na ślepo kupiłam 3 tomy serii Pražské domy vyprávějí i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Potem jeszcze dokupiłam czwarty tom, ale wieść niesie, że jest ich o wiele więcej.

A tu zaryzykowałam z innym antykwariatem i się przejechałam. Przyzwyczajona do standardów Ulubionego, poklikałam, co chcę kupić, nigdzie tego nie notując (z Ulubionego natychmiast przychodzi mail z wyliczeniem wszystkiego). I wtedy okazało się, że nie dość, że nie wiem, co kupiłam, to się nie dowiem, bo kontakt był prawie zerowy. W rezultacie niechcący kupiłam podwójną książkę, której teraz usiłuję się pozbyć na allegro :)

A tu widać, że zbieram sobie powoli również literaturę piękną.

Poniższe trzy pozycje były drogie. Jakieś zaćmienie miałam, że je zamówiłam, w jeszcze innym antykwariacie. Po fakcie okazało się, że za przesyłkę liczą sobie 350 koron (za trzy książki!). Nigdy więcej!

Tu też wypróbowałam inny antykwariat. Cenowo absolutnie żadna konkurencja dla Ulubionego, więc też jednorazowy nabytek.

A te wczoraj przyszły. Po prawej stronie są Małe dzieje Pragi - wreszcie, bo nic takiego nie miałam, a brakowało mi. Cały zakup zaczął się od Knihy o Praze 4 :)

Teraz półki.
Muszę jeszcze upolować trzeci tom Mudrovej i pierwszy Psich wychazek.

Praha Neznámá to była chyba w ogóle pierwsza książka kupiona po czesku.

Serii Kniha o Praze... poświęcę osobną notkę.

Z lewej wydawnictwa Muzeum miasta Pragi ze starymi zdjęciami różnych dzielnic, te kupowałam w ich sklepie muzealnym. Oczywiście online, przywiezienie ich to dopiero byłby wyczyn, ciężkie jak nie wiem co, kredowy papier.

Półeczka z literaturą piękną.



Szperając za jakąś konkretną pozycją trafiałam i na inne strony, ale często jest tak, że wysyłają za granicę jedynie na Słowację. Warto oczywiście napisać maila z zapytaniem, nawet gdy nie ma opcji innej wysyłki, bo zdarzyło mi się, że odpisali, że bez problemu. Czyli indywidualne podejście.
Jeśli zaś chodzi o KSIĘGARNIE internetowe, to moje wypróbowane to Kosmas i Academia.
No i proszę bardzo, zajrzałam teraz do Academii i co widzę, jakaś bardzo przyjemna pozycja może być, prywatna historia życia autora w dawnej dzielnicy Josefov. Nosz chcę to!

Mam dość spory zbiór publikacji o Krakowie, ale muszę przyznać, że wydawnictwa o Pradze biją cracoviana na głowę. Czesi wydają na przykład całą masę monografii poszczególnych dzielnic, o czym my tutaj możemy sobie tylko pomarzyć. No, ale mamy sporo książek wspomnieniowych, a ile ich jest o Pradze, to jeszcze nie wiem...

Aktualny stan zbiorów wystarczyłby mi na dłuuuugo. Jest ich już tyle, że wypadałoby zwolnić się z pracy i czytać. Ale wiem, że jeśli tylko pojawi się coś, czego szukam, to i tak dokupię. Zachłannam :)

Rotunda św. Marcina na Wyszehradzie


Dzisiaj trochę nietypowo, bo o miejscu powszechnie znanym.
Wyszehrad.
Trafia tam chyba każdy zwiedzający Pragę, choćby przyjechał tylko na weekend.
Ale do napisania o rotundzie zmotywowało mnie znalezienie dwóch legend :)
Tradycyjnie zaczynam od mapek.
Najpierw bardziej z daleka/wysoka.
I satelitarna, z bliska.

Nie wiem, ile jest wejść na wyszehradzkie wzgórze, bo ja zawsze przychodzę z tej samej strony - mieszkając na Nuslach :)
Czyli od ulicy Jaromirovej, Lumirovą, robię kółko i wkraczam bramą Leopoldową. To widać z prawej strony mapki.
Ale raz zdarzyło mi się schodzić na dół w nocy, po spektaklu, i wówczas podążyłam za ludźmi i znalazłam się na Rašínovo nábřeží . Schodziło się świetnie, ale wspinać się po tych wszystkich schodach w górę naprawdę bym nie chciała :)
Przychodząc od Nusli rotundę widzimy po prawej stronie ulicy V Pevnosti, już na wzgórzu oczywiście.
Piękny to widok na starą romańską architekturę.
W istocie to jedna z trzech romańskich rotund zachowanych w Pradze, ale jest NAJSTARSZA.
Po czesku nazywa się rotunda svatého Martina. Widziałam również rotundę św. Longina i o niej też kiedyś opowiem, natomiast nie przypominam sobie, bym trafiła na rotundę Znalezienia Św. Krzyża, może poszukam jej w maju?



W tym miejscu niegdyś znajdowało się podgrodzie i rotunda jest jedyną po nim pamiątką. Została wybudowana za króla Wratysława II, który panował w latach 1061-1092. Była kościołem parafialnym, z czego wniosek, że wokół roztaczał się cmentarz.
Wikipedia podaje, że pierwsza wzmianka pisemna o rotundzie pochodzi dopiero z 1396 roku.
Budowla miała szczęście, bo gdy po zwycięstwie husytów w 1420 roku burzono wszystkie przybytki kościelne na Wyszehradzie, tylko ona i kościół św. Piotra i Pawła uniknęły rozbiórki.
Z kolei w 1650 roku Ferdynand III postanowił zrobić z Wyszehradu cytadelę i wówczas wysiedlono ze wzgórza wszystkich mieszkańców. Od tej pory rotunda służyła jako skład prochu.
Złego losu uniknęła po raz kolejny w 1841 roku, kiedy miała ustąpić miejsca budowanej właśnie szosie z Nowego Miasta na Pankrac. Wielkie zasługi dla jej uratowania położył hrabia Karel Chotek. Musiała jednak częściowo być przebudowana - zamurowano poprzednie wejście wychodzące bezpośrednio na szosę, a wybito nowe.
Wówczas była przez pewien czas zamieszkana przez biedotę - w apsydzie znajdowała się kuchnia z kominem. Trochę mi to przypomina kościół św. Jadwigi na Stradomiu w Krakowie, również zeświecczony i zamieniony na mieszkania.
W 1845 roku rotundę wykupiła z rąk wojska wyszehradzka kapituła i w latach 1878-1880 odnowiła ją wedle projektu architekta Antonina Bauma.
Od strony południowej powstał neoromański portal, z motywami zaczerpniętymi z Kodeksu Wyszehradzkiego. Ponoć tą samą inspiracją byli natchnieni malarze, którzy wewnątrz wykonali fresk z Chrystusem, no ale tego nie dane mi było zobaczyć :)

Za to na zdjęciu poniżej można zobaczyć z lewej strony rotundy pierwotne, zamurowane wejście. Budynek zwieńczony jest latarnią z romańskimi podwójnymi oknami, tzw. biforiami.






W internecie znalazłam legendę o szkieletach/kościotrupach, które spotykają się koło rotundy św. Marcina.
Może się zdarzyć, że w nocy dostrzeżemy zimny ogień pełgający koło świątyni. Wówczas jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest szybka ucieczka, bo to, co za chwilę będzie się dziać, nie jest przeznaczone dla oczu śmiertelnika.
Otóż kości pogrzebane w ziemi ożywają. Z pierwszym uderzeniem oznajmiającym północ ziemia się rozstępuje i kości wyfruwają na wierzch. Gdy spadną z powrotem na ziemię, zaczynają złowieszczo chrzęścić. To jedna kość szuka drugiej, tak aby w sumie utworzyły ludzki szkielet. Na końcu umocowana zostaje czaszka i wówczas zaczyna się niesamowity taniec szkieletów, które pląsają i radują się. Jednak rano ich pląsy zostają przerwane. Z pierwszymi promieniami słońca szkielety znów się rozpadają na pojedyncze kości, a ziemia przyjmuje je pod swoją opiekę.
Tyle legenda o szkieletach. Czy wzgórze jest na noc zamykane, to nie wiem, ale osobiście sprawdzać nie będę.

Nad wejściem do rotundy widnieje napis SANCTE MARTINE ORA PRO NOBIS, tyle że nie zmieścił się w całości :)



Natomiast chętnie bym obejrzała rotundę w środku. Sfotografowałam informację o nabożeństwach i myślę, że wybiorę się tam w któryś poniedziałek, środę czy piątek przed 18.00. Niedzielne spotkanie przy kawie o 10.00 chyba sobie daruję :)

A teraz druga legenda.
Tę z kolei wygrzebałam w książce przywiezionej z Pragi w maju 2017 (60 koron w antykwariacie Spálená 53).
Jak mówi tytuł, jest to rzecz o rozmaitych praskich straszydłach. Historie napisane przez rozmaitych autorów zaczerpnięto zarówno z czeskiej klasyki jak i ze współczesnych autorów (publikacja z roku 1990).
Jest tu rozdział, który napisał Václav Čtvrtek. Znamy go i u nas, bo to autor Rumcajsa i Żwirka i Muchomorka :)

O FRANCUSKIM MAJORZE I ŻOŁNIERZU LIMONKU
W czterdziestym pierwszym roku, gdy Francuzi wkroczyli do miasta, na Wyszehradzie postawiono wartę. Budka wartownicza miała cztery okienka. W niej pełnił służbę wartownik z ostro nabitą bronią i rozglądał się uważnie na wszystkie cztery strony.
Pewnego ranka kapral przyprowadził nowego wojaka, a tu okazało się, że wartownik z nocy został zamordowany.
- Ten, co to zrobił, będzie miał do czynienia z cesarzem panem - powiedział kapral i kazał zatrąbić nad martwym wartownikiem.
Zanim go jednak stamtąd odnieśli, przybiegła dzieweczka od gisera z Podskala. Taki płacz a lament nad ciałem podniosła, jakiego nikt nie słyszał.
- Cóż tak hałasujesz, Marinko? - spytał kapral.
A ona:
- Jak mam nie hałasować, skoro ten żołnierz był moim umiłowanym!
Na przyszłą noc kapral postawił na warcie trzech żołnierzy, żeby sobie poradzili z tym, z czym jeden nie dał rady. Wojacy nabili broń ołowianą kulą i przechadzali się po Wyszehradzie. Zapadł zmrok, wzeszedł księżyc, ale nic się nie działo. Dopiero gdy zegary na praskich wieżach wybiły północ, zaczęło się. Z bramy wyszedł oficer.
- Idzie do nas na kontrolę - rzekli sobie żołnierze i szybko zawołali:
- Halt!
Ale oficer zbliża się, a nic nie mówi.
No to żołnierze, że będą strzelać!
Oficer nic. A coraz bliżej.
Aż tu jeden z wojaków krzyknie:
- Alarm! To jest Francuz!
A wielki wówczas w Pradze panował strach przed Francuzami. Więc karabinami wymierzyli w twarz oficera i palba. Dymi się, kurzy. Gdy dym się rozwiał, ujrzeli oficera stojącego przed nimi. Na dłoni trzymał trzy ołowiane kule, które ten francuski major schwycił. A karabiny puste. Major podkręcił wąsika, cisnął kulami w wartowników i już było po nich. Zaś major wyciągnął tabakierkę, dał niucha, kichnął i tyle go widzieli.
Rano przyszedł kapral i cóż widzi! A tymczasem znów przybiegła Marinka z Podskala. I znów lament i płacz.
- Co znowu, Marinko?
A Marinka, że wszyscy trzej wojacy to byli jej umiłowani.
Kapral zamyślił się, a potem mówi do zmiany, którą ze sobą przyprowadził:
- Na następną nocną wartę postawimy tu armatę. Kanonierem będzie żołnierz Limonek z tych koszar na Pohorzelcu. Tego to już na pewno Marinka nie zdołała pokochać.
No i proszę, w nocy stoi na wyszehradzkiej warcie naładowana armata, a żołnierz Limonek trzyma zapalony lont. Wszędzie cicho i ciemno, nawet źdźbło trawki nie drgnie. Aż tu nagle w tych ciemnościach coś zaszeleściło. Limonek, tak jak to miał przykazane, nacelował armatę i krzyknął:
- Halt! Bo ci dam szus!
A tu z ciemności wychodzi Marinka.
- No coś ty, Limonku, nie bądź taki. - rzecze.
A Limonek mówi ze smutkiem:
- Mam strzelać do wszystkiego, co się rusza.
A pomalutku przytyka zapalony lont do lufy.
Ale Marinka jak nie wykrzyknie:
- Nie wystrzelisz, masz zaszpuntowane!
Limonek chciał zobaczyć, Marinka podbiegła i wyrwała mu lont. Pobiegła z nim prosto do gąszczu. Limonek za nią, bo co by powiedział, że gdzie niby lont zapodział? A tymczasem armata została sama, a gwiazdy toczyły się po niebie.
Zegary na praskich wieżach wybijały dwunastą. Z ostatnim uderzeniem koło armaty pojawił się francuski major. Sprawdził, czy jest nabita. Usłyszał to Limonek i wyskoczył zza krzaków.
- Halt!
Major się tylko wykrzywił i zawołał:
- Melduj się!
Limonek z krzaków:
- Tutaj żołnierz Limonek, a salutować nie będę.
- Mam rozkaz nawet po śmierci mordować nieprzyjaciół - gorszym głosem rzecze major.
Limonek wykrzyknął:
- Precz mi od armaty!
A major armatą celuje w Limonka.
Limonek wdeptał lont w ziemię.
- Nie wystrzelisz, nie masz lonta.
A tu major dmuchnął na wskazujący palec - a na palcu pojawił się ogieniek. Major z ogieńkiem do lufy. No, tu już nawet największy rusznikarz nie pomoże.
Limonek krzyknął:
- Spójrz chociaż, do kogo strzelasz!
Koło Limonka ukazała się Marinka z Podskala, ubrana tak, jak się stroją dziewczyny dla miłowania.
- Olala, wykrzyknął major, zasalutował tak wielkiej piękności i stoczył armatę w dół po zboczu. Zażył z tabakierki, kichnął i już go nie było.
Gdy nadbiegł zaalarmowany kapral, Limonek mu zameldował:
- Marinka mnie pokochała, a major ogłosił suprawitację na wieczność.



Nie pytajcie, co to jest suprawitacja, bo nie mam zielonego pojęcia :)
Legenda bezpośredniego związku z rotundą nie ma, ale przecież ten post wartowników mógł się znajdować blisko niej, prawda?
I tego się będę trzymać!
Zwłaszcza, że znalazłam też informację o duchu francuskiego majora, pojawiającym się koło Bramy Leopolda - czyli prawie obok!

Nový Svět na Hradčanech - z majowego spaceru

Poprzednim razem pisałam o książce - monografii tej uliczki.
Ponieważ obiecuję sobie solennie, że na Nový Svět wybiorę się w tym roku ponownie, dziś ograniczę się jedynie do fotograficznej migawki z pierwszego, krótkiego dość spaceru, w maju 2017.
Najpierw jednak, tradycyjnie, mapki.
Na tej można zobaczyć, gdzie to mniej więcej się mieści.
Czyli na prawo Hrad, na lewo ul. Keplerova, którą sobie przyjeżdżamy tramwajem (ale niekoniecznie), a u góry Nový Svět.
A poniżej widok satelitarny bardziej z bliska.

Ja dotarłam tam tak: wysiadłam z tramwaju na przystanku Brusnice, ale zamiast iść w dół ulicą U Brusnice, to okrążyłam ten teren górą czyli poszłam nieco do przodu, przez park, gdzie nieco mnie zresztą nastraszył jakiś wariat :)
Ale dzięki temu znalazłam się w miejscu, skąd można na Nový Svět popatrzeć z góry.











No to gdy się już napatrzyliśmy z góry, można ruszyć między domy i domki.
Poprowadzą nas do nich malownicze schody. W głębi widać Ministerstwo Spraw Zagranicznych czyli pałac Czerniński (Černínský palác), dalej w lewo Loretę, a w tle praską wieżę Eiffla.


Uroku dodaje majowa bujność przyrody :)

Szkoda tylko, że nie obyło się bez samochodów...

Gdy już znajdziemy sie na dole,naszą uwagę przyciągnie na pewno hotel U Raka.
Wygląda, jak by stał tu od wieków, tymczasem to zmyłka dla turystów. Na początku lat 90-tych dom padł pastwą jakiegoś toczącego drewno grzyba i niestety musiał być rozebrany. Ale na jego miejscu postawiono replikę.
Ten pierwotny dom miał bardzo bogatą historię, związany z nim był cały szereg postaci literackiego świata, jak Jakub Arbes, Arnošt Lustig i Ota Pavel.
O tym, jak i o historii nazwy domu opowiem, gdy wrócę z kolejnego spaceru.



A tu stoimy przed kolejną ciekawostką. Słynny domek bez drzwi, jedynie z zaznaczoną ramą. Domek ma swój osobny numer (6), ale wchodzi się do niego z sąsiedniego domu. Dziś ma tam pracownię artysta plastyk, zdjęcie tego wnętrza można zobaczyć we wspomnianej przeze mnie monografii (p. poprzednia notka).
Domek stoi na rogu ulicy Nový Svět i Černínskéj. Niestety tam w górę nie podeszłam - błąd, bo dotarłabym do domku, w którym mieszkał jeden z moich ulubionych czeskich reżyserów, Karel Kachyňa. No nic, następnym razem :)


A teraz krótki spacer po samej ulicy Nový Svět.





Piękny detal z jednych drzwi - klamka.





Tu znów uliczka prowadząca w górę, o nazwie Kapucyńska. Na rogu stoi ta potężna czerwona budowla, widoczna na zdjęciu powyżej i dominująca nad całą okolicą.

Štencův dům jeszcze raz (na You Tube)

  Pisałam swego czasu o tej kamienicy , a dziś trafiłam na film o niej na profilu Adama Gebriana, który dość często przeglądam. Pan Gebrian ...