Majowa Praga 2025

Dziś mija miesiąc od powrotu z majowej Pragi, czas najwyższy na małe podsumowanie. Zwłaszcza, że już powoli zaczynam przygotowania do wyjazdu sierpniowego 😁

Tegoroczny praski maj wisiał na włosku z powodu jakiejś dziwnej choroby (w sumie ciągle jeszcze nie zdiagnozowanej), ale ponieważ wyniki badań były coraz lepsze, pani doktor zaleciła wyjazd - że psychicznie mnie podniesie na duchu. Co się oczywiście stało. I nawet udało się - plus minus - utrzymać zalecaną dietę... no, dieta w Czechach ha ha... ale chodziłam na obiady do dietetycznej stołówki i jakoś to poszło 😉

Jakby tego było mało, był to bardzo zimny maj. I w znacznej części deszczowy. Toteż sama się dziwię, że tyle punktów z listy w zeszyciku udało się odhaczyć. Po raz kolejny obiecuję, że od tej pory już będę regularnie publikować, czy się uda wyjdzie w praniu, na razie wrzucam jedynie zajawki tego, co było i co widziałam.

Maj to zawsze czas Open House, oczywiście główna impreza jest w weekend, ale już wcześniej są dodatkowe propozycje. Przyjechałam w środę i zaraz pod wieczór biegłam na zwiedzanie z architektem Fragmentu czyli tej budowli podpieranej przez Lilith. 


Następnego dnia, dzięki praskiej przyjaciółce i jej niespożytej sile zrobiłam 25 tys. kroków (co było niewiarygodne w obliczu wcześniejszej słabości chorobowej i leżenia przez 5 tygodni!). 



A jeszcze wieczorem doczłapałam do nowego pomnika na Smichowie 😁  


Ciągle była zabawa w ciuciubabkę ze słońcem i deszczem i polowanie na pogodne chwile. Zlokalizowałam plac zabaw zaprojektowany w latach 60-tych przez Olbrama Zoubka.

Spełniłam marzenie - wreszcie posiadam cały calutki serial 😍 Co prawda musiałam w związku z tym ograniczyć liczbę przywiezionych książek, ale raz się żyje!

Znów oprowadzanie przez architekta (w ramach przed-Open House) zrewitalizowanej i przekształconej na ośrodek kulturalny dawnej stacyjki...

W toalecie można sobie uprzyjemnić czas czytaniem poezji 😁 

Wyprawa do tramwajowej pętli, gdzie mnie jeszcze nigdy nie widzieli - aby zobaczyć pomnik wynalazcy szkieł kontaktowych.

 

Zespół mieszkaniowy opisywany już w podręcznikach: widziałam go w zeszłym roku, ale teraz obeszłam cały naokoło (dopóki nie zaczęło znów kropić). 


Dni otwarte na budowie czwartej linii metra. 

A potem już Open House, najpierw ratusz na Nuslich, potem lofty w dawnym nuselskim browarze.

I kolejne nowe lofty, tym razem na Smichowie.

Obiekty udostępnione w ramach OH zamykają się o 18.00, a mnie było ciągle mało, więc pojechałam jeszcze zobaczyć pewną majestatyczną willę, oczywiście tylko z zewnątrz...

oraz pobliski park z interesującym pomnikiem 😎 

W niedzielę od 10.00 znów Open House, zwiedziliśmy zamek w Veleslavinie.



Po doświadczeniu sobotnim, gdy czekałam w kolejce ponad godzinę przed tymi loftami, w niedzielę wolałam skorzystać z czatu, gdzie wymieniano się informacjami co do długości czekania i wybrałam jeszcze trzy miejsca z małą ilością chętnych - no co, musiałam się oszczędzać 😂 Był to akademik (ach, ta rondokubistyczna biblioteczka), następnie Archiwum Narodowe i w końcu gimnazjum Arcybiskupskie, chwalące się własnym obserwatorium astronomicznym, niestety akuratnie w remoncie.



Na zakończenie tegorocznej imprezy (i bez związku z nią) udałam się na poszukiwanie toalety zawieszonej nad Wełtawą, o której przeczytałam w gazecie 😂

Poniedziałek był dniem, którego się bardzo obawiałam - dniem przeprowadzki! Bowiem zgapiłam się w zeszłym roku z rezerwacją hotelu i u dominikanów nie mieli dla mnie pokoju na cały pobyt. Na szczęście znalazłam nowe miejsce, tym razem u sióstr. Przenosiny w trakcie pobytu, jak się już nazbiera maneli, to nie przelewki, ale poszło dość gładko. Rano zostawiłam walizkę na recepcji "u siebie", a z torbą z książkami i filmami udałam się na nowe miejsce, gdzie bety spoczęły również na recepcji. Potem o 14.00 mogłam już odebrać walizkę, przeturlać się z nią do dominikanek, również w centrum. I wreszcie się rozgościć.

Tak że ostatni raz pokonywałam ulicę Husovą. 


Byłam bezdomna od 10.00 do 14.00, ale jakoś ten czas zagospodarowałam 😁

Koło nowego miejsca noclegów jest bliziutko przystanek tramwajowy, co prawda jeździ tam jedynie "piątka" - ale za to prosto na dworzec. Na Husovej mam wiecznie problem z ciągnięciem walizki po bruku, jest to zarówno do metra jak i do tramwaju dalej i zawsze boję się, że sobie po drodze urwę kółka (Kółko się pani urwało!).

Okazało się też, że w pobliżu jest to miejsce z zawieszonymi postaciami, kiedyś tu byłam, tak bardziej przypadkowo.

W ramach zagospodarowywania czasu pomiędzy przejechałam się paternosterem...


i skontrolowałam stan betonowych daszków na dawnym dworcu autobusowym (zdaje się, że to zabytek). 

A po południu odbyłam obowiązkową za każdym razem rundkę łodzią po Wełtawie. Od jakiegoś czasu sprawdzają bilety, wcześniej tak nie było 😉

Celem wycieczki pociungiem następnego dnia były Kbely, gdzie jest muzeum lotnictwa i wieża wodna, spełniająca rolę latarni morskiej lotniczej.

Przed urzędem jest zabawna fontánka, ale cóż, kiedy nieczynna.

Koło nowego miejsca zamieszkania odkryłam antykwariat, gdzie wystawiają książki nawet po 5 koron - oczywiście zaraz jedną nabyłam i w ogóle to będę tam wracać!

 

Tak się złożyło, że miałam okazję uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu Jiřího Bartoški w Rudolfinum. Akurat przed wyjazdem oglądałam jego (ostatni?) film.


A stamtąd metrem i autobusem - daleka wyprawa - na Pelc Tyrolkę, gdzie stoi opuszczona willa Milada, niegdyś najsławniejszy squat praski.


Zaś wieczorem do tyjatru. Do tyjatru już sobie obiecałam nie chodzić, bo mnie to kosztuje za dużo emocji i następnego dnia globus murowany, ale jeszcze dałam się skusić na spotkanie z moderatorką Lucie Výborná.

Następnego dnia znów czekał na mnie pociung - ten sam, S3 z Praha hlavní nádraží, tyle że wysiadłam o stację wcześniej niż wczoraj, bo po pierwsze piękna stacyjka, po drugie trabant.

Na popołudnie znów zapowiadali deszcz, więc plan był krótki: drewniana willa gdzieś za cmentarzem olszańskim.

Deszcz jednak się nie rozpadał, więc błądziłam po okolicy oglądając a to velodrom, a to niesamowity park Malešický z mnóstwem atrakcji wodnych, a to w końcu drepcząc po cmentarnych alejach (Praga bez cmentarza nie liczy się!).



Co dalej? Dalej nowo powstający mural Milady Horakovej... 


Pawilon brukselski - wreszcie! Za szesnastym razem w Pradze wreszcie tam trafiłam 😁

Słynny antykwiariat holeszowicki...

A wieczorem z przyjaciółką na piwku U prezydentów. Nie wolno mi chyba alkoholu aktualnie, ale jedno małe... 🤣


I znów na dworzec, znów pożegnanie z Pragą, znów siatka wypełniona książkami i filmami. Ciekawe, jak długo jeszcze uszy tej siatki wytrzymają 😜

W domu książki wypakowane i podliczone (21 sztuk), a nawet do tej pory dwie już przeczytane. 
Wszystkie (poza sławnymi willami) z wystawek po parę koron, z antykwariatu 11 albo z knihobudek, tak że jeśli odliczyć 408 koron za wille w Luxorze, to wydałam 183 korony czyli jakieś 31 zł 😂 

W pragensie jestem w dużym stopniu zaopatrzona, więc skupiam się na kryminałach (nie tylko czeskich, jak widać) lub kartkuję, czy dana powieść jest w miarę czytable. Oczywiście cały czas pojawiają się nowe książki o Pradze, ale często są wydane luksuśnie, na kredowym papierze, z twardą okładką, większym formacie. Ważą po prostu. Mówię sobie wtedy, że lepiej je kupić z domu, przez megaksiazki.pl - niż dźwigać z Pragi.

Gdzie jadłam w maju 2025 - Dietní jídelna

Co ma poliklinika do jedzenia? Otóż:  Ponieważ lekarka zaleciła mi ostatnio dietę beztłuszczową ze względu na wątrobę, podczas ostatniego wy...