Pierwszy dzień ever w Pradze


Facebook mi dziś przypomniał, że równo cztery lata temu po raz pierwszy przyjechałam do Pragi. Daleka byłam od myśli, że to miasto stanie się dla mnie jakimś fetyszem, celem na długo (może na zawsze, kto wie?)... Niby od bardzo dawna chciałam do Pragi jechać, ale jakoś nie wychodziło. Aż tu na wiosnę 2016 roku znalazłam na portierni u siebie w pracy ulotkę jakiegoś połączenia Kraków - Praga. I zaczęłam sobie w głowie kręcić film. I kupiłam przewodnik Marka Pernala. I znalazłam tanie mieszkanie. I zaczęło się.

Ta podróż w rezultacie była dość okropna, chyba nie taka, jak w ulotce - autobusem Polski Bus do Brna, ale o jakiejś strasznej godzinie piątej rano (co w gruncie rzeczy oznaczało pobudkę o drugiej w nocy... nie, chyba w ogóle nie mogłam zasnąć z emocji i zamiast tego oglądałam film), tam zakup biletu i czekanie na pociąg do Pragi, który przyjechał już ze wszystkimi miejscami zajętymi, to stanie na jednej nodze na całej trasie to był koszmar, miałam wrażenie, że ledwo żywa dojechałam. A jeszcze czekanie w nerwach, bowiem o tym, z którego peronu pociąg odjedzie, nie dowiesz się wcześniej, tylko z tablic elektronicznych na chwilę przed. Przebierasz więc nogami, bo cię czekają schody do przejścia podziemnego, a walizka swoje waży...
A jednak - przekonałam się już o tym po wielekroć - gdy wreszcie zajedzie się na miejsce, człowiek nabiera szwungu.
Na stacji w Pradze odnalazłam kiosk, gdzie sprzedają bilety komunikacji miejskie, kupiłam kartę miesięczną (przyjechałam na osiem dni, to było najkorzystniejsze rozwiązanie), zeszłam do metra... Wszystko miałam opracowane w najmniejszym szczególe :) w metrze przesiadka, potem na stacji Pražského povstání wyjechałam na górę i wsiadłam do tramwaju, trzy przystanki i już náměstí Bratří Synků, które miało się dla mnie stać ważnym punktem na dwa lata.
Przez cały ten czas (ani wcześniej w podróży) nie zrobiłam ani jednego zdjęcia. Dziś, gdy przeglądam folder Praga maj 2016 bardzo się temu dziwię. No ale tak było. Pierwsze zdjęcia zrobiłam dopiero w hotelowym pokoju. Może miałam aparat w walizce i dlatego?


To właściwie nie był hotel, ale też nie hostel, do dziś nie wiem, jak by ten przybytek określić, powiedziałabym po czesku ubytovna. Zarządzał tym starszy pan, który nie mówił w żadnym języku (ale dla nas Słowian to nie było przeszkodą), a przychodził na 2-3 godziny dziennie. Miał tam kanciapę-graciarnię i tyle. Pokoje były wyposażone w aneks kuchenny i to było dla mnie najważniejsze - móc sobie robić śniadania i kolacje na miejscu. Można było natomiast mieć spore zastrzeżenia do czystości (i tak było w wielu komentarzach na bookingu), jakaś kobieta się tam niby przewijała na korytarzu, ale głównie stało wiadro z mopem i brudną wodą. Ale było naprawdę tanio, zapłaciłam wówczas 3 tys. koron! A przede wszystkim na Nuslach. Mam do Nusli sentyment do dziś, a to przecież czysty przypadek, że trafiłam akurat na to miejsce.

Widok z okna - no widać jak na dłoni, że okolica mało pociągająca - mimo to zapadł mi w serce. Wieczorami gapiłam się do mieszkań naprzeciwko usiłując sobie wyobrazić, jak tam ludzie żyją (no mam takiego szmergla zawsze i wszędzie).

Rozpakowałam się, chwilę odpoczęłam - herbata to podstawa, a jeszcze miałam kanapki z podróży :) - pan uprzejmie poinformował, że w sąsiedniej kamienicy jest wietnamska Večerka, jakoś zrozumiałam, że chodzi o sklep, więc skoczyłam po coś do jedzenia na później - wszystko było dla mnie nowe i interesujące, nawet ten wietnamski sklepik :)
No, a potem wybrałam się "do miasta" na pierwszy spacer. Było około czwartej po południu. Wróciłam po dwóch godzinach umęczona o wiele bardziej niż podróżą.
Cóż, majowa sobota w centrum Pragi to nie są przelewki. Miliony turystów, miałam wrażenie. Nic to, że ja też turystka :) Nie mogłam pojąć, co oni wszyscy tu robią. Dlaczego uliczkami przewalają się takie tłumy. Dlaczego w rynku ludzie nie oglądają zabytków, tylko przyglądają się sztuczkom fakirów. Et caetera.
CO JA TU ROBIĘ???
Padłam, a następnego dnia obudziłam się ze straszną migreną. Ale to już było w niedzielę. Dziś jest sobota 14 maja 2016 i jadę metrem do miasta, powtarzam :)
Do praskiego metra zapałałam miłością od razu. Natomiast po tym pierwszym praskim sobotnim popołudniu w centrum został mi jakiś uraz do PRAWDZIWYCH ZABYTKÓW :) I dziś najchętniej szwendam się po dziurach i peryferiach.
No ale dobrze, parę zdjęć z wtedy.
Pewnie, że patrzyłam na zabytki... ale częściej na rzeczy zwyczajne, ale może trochę inne niż u nas. Choćby inne skrzynki pocztowe albo jakieś dziwne podwójne numery na domach.

I ani mi przez myśl nie przeszło, że kończę spacer w miejscu, gdzie kiedyś będę mieszkać - u dominikanów na Husovej :)

Zasypiałam z jednej strony zniechęcona do Pragi, z drugiej jednak snując już plany na następny dzień...

Fotografie z 14 maja 2016 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Majowa Praga 2023

Okropne to jest, żeby tak kompletnie nie mieć czasu na tego bloga. Zbliża się kolejny majowy wyjazd, a ja nawet nic nie napisałam o tym z ze...